niedziela, 16 lutego 2014

Kapelusz

Autor: Iwona Duda


Natknęłam się swego czasu na stwierdzenie, iż kobieta potrafi zrobić z niczego trzy rzeczy, mianowicie: kapelusz, sałatkę i scenę małżeńską. Na wstępie dodam, że nie aspiruję do miana charyzmatycznej znawczyni sztuki kulinarnej, umiejącej skutecznie trafić przez żołądek do serca. Daleko też mi do hetery, która to usidlonemu sercu (i żołądkowi) mogłaby urozmaicać konsumpcję gotowaniem karczemnych awantur. Dzisiejszy wpis nie będzie więc peanem nad oszałamiającym smakiem dania przygotowanego naprędce z resztek zeskrobanych z najciemniejszych zakamarków szafek kuchennych ani też popisem kreatywności w kwestii „o co by się tu dziś pokłócić”. Niemniej z nieskrywaną przyjemnością skreślę kilka zdań a propos nakryć głowy. Utylitarną wartość czapki omówię przy innej okazji – pod lupę wezmę kapelusze i szale.

„Kapelusz z niczego” – wyrażenie to od razu przywodzi mi na myśl zbiór zachwycających patentów na dodatki Hermèsa, które pozwalają nauczyć się chustek, apaszek i szali. NAUCZYĆ SIĘ to w tym kontekście idealne sformułowanie. Dopóki w Internecie nie natknęłam się na „Playtime with your Hermès carré” i „How to tie a square scarf” wydawało mi się, że szaliki czy chustki można nosić na maksymalnie trzy sposoby. Całe szczęście zdjęcia otworzyły mi oczy, zaś bogata kolekcja – jak się okazało – do tej pory niedostatecznie wykorzystywanych apaszek aż prosiła się, by w oryginalny sposób wkomponować je w strój. Szczególnie przypadły mi do gustu fantazyjne sposoby noszenia ich na głowie. Na pierwszy ogień poszły zatem eksperymenty z szalami zaplątanymi wokół głowy tak, by:
- poskromić niesforne kosmyki;
- szczelnie zakryć uszy w zimie;
- dodać pazura spokojnej stylizacji;
- zaakcentować i dopełnić wyrazistą stylizację.

Polecam dziewczynom odważnym i pewnym siebie. Tak oczywisty dodatek w tak nieoczywistym wydaniu zawsze przyciąga spojrzenia. Osoby, które nie lubią zanadto zwracać na siebie uwagę, mogą czuć się niekomfortowo w sytuacji, gdy będą „skanowane” od żuchwy po czubek głowy ;)

Kapelusz nie jest już tak „kontrowersyjnym” dopełnieniem stroju. Co prawda współcześnie budzi on skojarzenia szafiarskie i każda młoda posiadaczka co najmniej dwóch kapeluszy potencjalnie uchodzi za naznaczoną piętnem maniakalnego uwieczniania swoich stylizacji i dzielenia się nimi w blogosferze. O ile często słyszy się pełne autokrytyki wyznania „Brzydko wyglądam w czapce”, to raczej mało która kapeluszniczka stwierdzi „Nieładnie mi w kapeluszu”. Magia kapelusza? A może to po prostu subiektywne przekonanie, że kapelusz zawsze dodaje uroku. Zimowa czapka jest be, bo jej główne zadanie to ochrona przed zimnem. Z kolei kapelusz to synonim elegancji, dobrego smaku, wyrafinowanego gustu. Oczywiście o ile pasuje do ubrania, a przede wszystkim – do typu sylwetki. Duże rondo może przytłoczyć drobną i filigranową. Z kolei kapelutek zgrabny i niewielki, osobę o pełniejszych kształtach może jeszcze bardziej „wyeksponować”.

Mam 4 kapelusze – co prawda obsesyjnie marzę o sukcesywnym powiększaniu tego mikrozbioru, jednak rozsądek podpowiada – po co ci więcej, skoro wciąż nosisz jeden i ten sam! Czarny filcowy kapelusz z szerokim rondem to dodatek, który w moim przypadku sprawdza się przez znaczną część roku. Towarzyszy mi podczas ciepłej zimy (gdy nie ma śniegu i słupek rtęci wspina się powyżej 0 stopni), bezwietrznej jesieni (niestety ma tendencję do unoszenia przez wiatr), i w czasie deszczowej wiosny (gdy nie chce mi się taszczyć parasola). Czasami ujarzmiam rondo wpiętą broszką – wtedy z premedytacją serwuję sobie look a la dostojny Napoleon, ewentualnie zawadiacki pirat. Gdy zależy mi na bardziej tajemniczym wyglądzie i większej anonimowości pozwalam rondu spokojnie opaść, zasłaniając oko. I zgodnie z panującym powszechnie przekonaniem – na pewno w kapeluszu wyglądam świetnie! ;) Ale czy faktycznie tak jest – musi wypowiedzieć się obiektywna ulica. ;)

Przed wszystkimi kreatywnymi użytkownikami najrozmaitszych nakryć głowy, którzy zgodnie z myślą przemyconą w pierwszym zdaniu z niczego potrafią zrobić prawdziwe dzieło sztuki - chapeau bas!

sobota, 15 lutego 2014

Przewrotna moda


Przewrotna moda – czyli najnowsze trendy w stylizacjach subiektywnym okiem
[Autor: Iwona Duda, artykuł napisany 15.10.2013 r.]


„Nic od kobiety człowiek nie wymaga – może być naga” – ale czy na pewno? Od podanego na jedwabnej kołderce dania głównego składającego się z aksamitnego, kobiecego ciała wynurzonego z eterycznej kąpieli i skropionego perfumami, atrakcyjniejsza bywa niekiedy przystawka składająca się z ubrania, które „pożera się wzrokiem” – zwłaszcza, że trendy na jesień i zimę są wyjątkowo apetyczne.
Kratka – ulubienica stonowanych panien z dobrych domów, prowokacyjnych lolitek i fetyszystów lubujących się w zdobyczach przywołujących na myśl kindersztubę i nienaganne maniery. W zestawieniu zjednolitymi elementami garderoby i stonowanymi dodatkami jest wariantem klasycznie eleganckim, bezpiecznym, grzecznym i „akuratnym” (czasem niestety „nudnym”). „Kraciasty koktajl”, czyli mieszanka różnych krat i krateczek w jednoczesnym wydaniu, choć wydaje się opcją tylko dla zawodowców zaprawionych w trendsetterskim boju, jest propozycją także dla początkujących adeptek sztuki łączenia wzorów i deseni. A ponieważ nie jest to soft drink, w degustacji wskazany jest umiar i wyczucie, tak by zubrania nie zrobić przebrania, a przemyślany wszak zestaw nie wyglądał na przypadkowy set, który wypadł z maszyny losującej.
Pióra, frędzle, „kłaczki” – o ile występują detalicznie, w charakterze wisienki na stylizacyjnym torcie, są zreguły intrygującą „oczołapką”, mogącą wywołać cmoknięcie uznania dla dobrego smaku. Zanim jednak odważnie decydujemy się np. na żakiet obszyty piórami bądź sweter pokryty frędzlami, krytycznie przyjrzyjmy się naszej figurze i osobowości. Płochliwa i nieśmiała, nawet jeśli zwiewna, w piórach może nie przypominać koliberka, acz zwalistą kwoczko-papużkę. Z kolei dodające objętości frędzle, zproporcjonalnej sylwetki mogą zrobić korpus a’la struś. Czasem mniej znaczy więcej. Zaś przesadne „więcej” grozi niestrawnością i zgagą. A chyba nie chcemy, by ubiór odbił się nam czkawką.
Wełniany sweter - już nie kojarzy się z humanistką, studentką filologii w okularach, spędzającą popołudnia wczytelni. Dziergane (najlepiej samodzielnie) swetry wracają do łask, a fakt, że wpisują się w stylistykę oversize, nie świadczy o niedbalstwie właścicielki, ale o jej wysmakowaniu, intuicji i doskonałej orientacji wtrendach. Feeria kolorów i bogactwo typów włóczek może skutecznie zachęcić do zgłębienia tajników sztuki robienia na drutach, która notabene jest kreatywną alternatywą dla choćby bezproduktywnego pochłaniania seriali. Po kilkunastu wieczornych sesjach z drutami może powstać oryginalny, unikatowy sweter (a może i seksowna sukienka). Z czasem osiągniesz taką wprawę, że Twój wzrok będzie mógł absorbować się innymi atrakcjami (np. wspomnianym serialem), bo drutami będziesz już manipulować mechanicznie. Spróbujesz?
Ręka do góry, kto potrafi tak połączyć kratę, pióra i wełnę, by wyglądać… do schrupania?